Inwazja potwornego mikroba spowoduje, że państwa wpompują miliardy euro w gospodarkę. Ale w jakie konkretnie branże i czy w Polsce musi to być górnictwo?

Wiceminister aktywów państwowych Janusz Kowalski przedstawił swoje przemyślenia w poście na Twitterze: Jak pomóc europejskiej i przede wszystkim polskiej gospodarce w czasach pandemii!? Reforma EU ETS jest konieczna - ceny uprawnień do emisji CO2 wzrastały z 5 do nawet 30 euro. Polska i inne państwa samodzielnie powinny dbać o klimat, a ETS od 1.2021 powinien być zlikwidowany.

Dzień później przywołał problemy inwestorów w wiatraki i fotowoltaikę z łańcuchem dostaw.Kolejny merytoryczny argument za tym, by bezpieczeństwo energetyczne Polski opierać na własnych zasobach (węgiel), a nie na imporcie technologii - stwierdził. W ten sposób ujawnił się oficjalnie utajony dotychczas, ale coraz silniejszy spór między dwiema frakcjami w rządzie. I nie tylko zresztą w rządzie – bardzo rozbieżne opinie są też wśród samych energetyków.

Pierwsza frakcja, swego czasu nazwana przez media „transformatorami” uważa, że transformacja polskiej energetyki na wzór tego co się dzieje w UE i nie tylko zresztą tam, jest nieuchronna. Nie należy tego traktować jednak jako „dopustu Bożego” lecz szansę na stworzenie nowych innowacyjnych dziedzin gospodarki, a także na otrzymanie solidnego wsparcia z UE. Najważniejszymi przedstawicielami tej frakcji w rządzie są minister klimatu Michał Kurtyka i minister rozwoju Jadwiga Emilewicz, sprzyja jej też sam premier Mateusz Morawiecki.

Druga frakcja, nazwana roboczo „opornikami” , to zwolennicy status quo, uważający energetykę w obecnym kształcie opartą na węglu za istotne dobro, które powinno być wszelkimi możliwymi środkami utrzymane. Do drugiej frakcji zalicza się właśnie otoczenie ministra aktywów państwowych Jacka Sasina, wspiera ją bardzo „Solidarność”, a także „ziobryści”, choć ci raczej z koniunkturalnych, a nie jakoś szczególnie ideowych pobudek. Wielu posłów, ze wszystkich zresztą partii, z regionów gdzie są elektrownie węglowe i kopalnie, żyje z nimi w symbiozie od lat. Dla nich przyjęcie do wiadomości, że jakaś elektrownia będzie zamknięta, jest trudne do zaakceptowania.

Handel emisjami to samo zło. Kilka dni po szarży ministra Kowalskiego pomysł zniesienia handlu emisjami jako jedno z remediów na walkę z koronawirusem podchwyciła „Solidarność”. W liście do szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen przewodniczący związku Piotr Duda napisał o bezzwłocznej konieczności zawieszenie funkcjonowania europejskiego systemu handlu uprawnieniami do emisji EU ETS.

W miniony czwartek 26.03 już po opublikowaniu rządowego projektu „tarczy antykryzysowej” odezwała się Sekcja Krajowa Górnictwa i Energetyki „Solidarności” kierowana przez Jarosława Grzesika. „Spadek wskaźników rozwoju gospodarki globalnej z pewnością wywrze wpływ na gospodarkę krajową, co spowoduje znaczący spadek zapotrzebowania na energię elektryczną. Konsekwencją tego stanu rzeczy będzie zmniejszenie produkcji energii przez elektrownie węglowe a więc również obniżone zapotrzebowanie ze strony energetyki konwencjonalnej na to paliwo. Jednocześnie zarówno spółki sektora wydobywczego jak i energetycznego wciąż zobowiązane są do regulowania swoich zobowiązań finansowych. Sekcja twierdzi, że bez interwencji rządu, gdyż polskiemu górnictwu i energetyce zagroził upadłość, wzywa do zmniejszenia opłat obciążających branżę, a także „zawieszenia niektórych regulacji unijnych”. Elektrownie są głównym „płatnikiem”, ale też ich sytuacja jest dużo lepsza niż firm z branż szczególnie dotkniętych kryzysem. Obserwowany już spadek popytu na prąd dotknie je finansowo, ale do upadłości bardzo daleko. Zresztą po wybuchu wirusowej paniki ceny uprawnień do emisji poleciały na łeb, na szyję z 25 do 15 euro, więc będą one znacznie mniej dolegliwe niż się pierwotnie wydawało.

Polskie „oporniki” lubią powoływać się na przykład Japonii. I rzeczywiście, jest to jedyny bardzo bogaty kraj, który wciąż chce budować elektrownie węglowe. Ale warto pamiętać, że paliwem do nich jest tani węgiel z kopalń odkrywkowych Australii, Mongolii, Chin czy Rosji, który wraz z transportem kosztuje 20-30 dol. za tonę. W Polsce to prawie 80 dol. a będzie jeszcze drożej. Przy takiej cenie paliwa ekonomika elektrowni jest zgoła inna.

Jedyny argument z pisma szefa „Solidarności”, w którym jest sporo racji, to ochrona przemysłu. Dziś większość sektorów tzw. narażonych na ucieczkę ( m.in. huty czy chemia, dostaje uprawnienia do emisji za darmo. Europejski Zielony Ład zakładał stopniowe ograniczanie tego przywileju i skrócenie listy branż, która z tego korzysta. Z takimi planami trzeba poczekać, aż atakujący nas mikrob trochę odpuści. Z listu Jarosława Grzesika z kolei wynika, że energetyce i górnictwu grozi upadłość. W rzeczywistości energetyka nie jest na razie niebezpieczeństwie. Co innego górnictwo – Polska Grupa Górnicza rzeczywiście ma stratę, a trudne decyzje są odkładane ze względu na wybory. Koronawirus jeszcze pogorszy sytuację spółki. Jeszcze przed wybuchem epidemii wielu ekonomistów przewidywało, że bez wsparcia ze strony rządu się nie obejdzie. Pytanie jak wówczas zareaguje Komisja Europejska? Jeśli ceną za zgodę na pomoc publiczną będzie zamknięcie kolejnych nierentowych kopalń, jak w 2016 r. , to nie będzie to takie złe wyjście. Dużo gorzej będzie, jeśli rząd będzie chciał utrzymać PGG w obecnym kształcie, zasłaniając się właśnie atakiem straszliwego drobnoustroju.

Druga strona tego sporu w rządzie, czyli „transformatory”, też nie zasypia gruszek w popiele. W czwartek wyciekł list, który minister klimatu Michał Kurtyka wysłał do wiceszefa Komisji Europejskiej, Fransa Timmermansa. Nie ma tam mowy o żadnym zawieszeniu ETS, jest za to wola kontynuacji budowy „zeroemisyjnego przemysłu”. Kurtyka apeluje m.in. o stworzenie doraźnego mechanizmu wspierającego trwające inwestycje w energetyce, którym grozi zahamowanie przez epidemię oraz rozwijanie europejskiego łańcucha wartości w energetyce poprzez rozmaite środki ochronne i wsparcie, tak aby nie zabrakło komponentów niezbędnych do transformacji sektora energii w UE. Ostatnim elementem jest wprowadzenie nowych elementów wspierających odnawialne źródła energii oraz towarzyszące im technologie, m.in. magazyny energii. „ Te środki nie powinny prowadzić do zwiększenie kosztów funkcjonowania systemów energetycznych, zwiększenia regionalnych nierówności oraz zapewnić sprawiedliwą transformację „(just transition” ) dla wszystkich.

„Naszym celem powinna być budowa silnego zeroemisyjnego przemysłu, który długoterminowo pomoże nam zdywersyfikować nasz import i poprawi bezpieczeństwo dostaw. Dlatego naszym celem powinno być zmniejszenie ryzyka wystąpienia sytuacji podobnych do obecnej i umocnienie odporności łańcucha dostaw” – napisał Kurtyka. Innymi słowy – będziemy się transformować, ale potrzebujemy na to pieniędzy.

List można traktować jak zaproszenie do negocjacji i uspokojenie unijnych partnerów, że Polska nie wyskoczy z pomysłami w rodzaju zniesienia ETS. Ale żeby coś z tego wyszło, Polska musi położyć na stole konkretne propozycje, a przede wszystkim sama przedstawić plan transformacji naszej energetyki, którego wciąż nie ma. I przed wyborami zapewne nie będzie.